niedziela, 3 stycznia 2016

SPACEREK

   


   Jako, że pogoda za oknem zachęcała wczoraj do spaceru, to oczywiście postanowiliśmy się na niego wybrać.  Raz-dwa w trzydzieści minut byliśmy gotowi do wyjścia, ubrawszy się na obfitą dość cebulkę i wyszliśmy. Taa... Coś nam nie pasowało od pierwszych sekund - dlaczego przy wydychaniu powietrza spadają od razu na ziemię kryształki lodu?  Skąd wzięły się na placyku przed domem renifery? I dlaczego Fader gwałtownie poczerwieniał na twarzy? 
  Nie zrażeni pierwszymi wrażeniami postanowiliśmy mimo wszystko udać się na plac zabaw. Dotarliśmy tam już mocno zmęczeni porywami lodowatego wiatru. A było coraz gorzej. Białe pustkowia nie nastrajały optymistycznie. Po krótkiej próbie skorzystania z huśtawki wiedzieliśmy już, że trzeba salwować się ucieczką, zaraz po tym jak uwolnimy przymarznietą Ninę.  Odwrót nie był łatwy, zwłaszcza że deptał nam po piętach niezbyt optymistycznie nastawiony niedźwiedź polarny... 
   Cudem wróciliśmy cali i zdrowi. Naprawdę długo musieliśmy przywracać krążenie w zmarzniętych kończynach.







  Czekajcie... cicho ciiii.... chyba słyszę hasło do ubierania się na spacer!!! 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz