poniedziałek, 17 kwietnia 2017

ŚWIĄTECZNA SOBOTA



   W tym roku nie wyjechaliśmy na Wielkanoc do Puszczy, jak to miało miejsce w latach poprzednich. Trochę szkoda. Ale pozostanie w domu też miało swoje plusy i spędziliśmy miło świąteczny czas, tak bardziej tradycyjnie. Poniżej kilka migawek z soboty. Z Wielkiej Soboty. 































































































URODZINY PO RAZ SZÓSTY



   W poprzednim poście było o tym, jak udało nam się wstrzelić z wyjazdem w najlepszą jak na razie pogodę tego roku. Nie inaczej było z naszym tradycyjnym urodzinowym ogniskiem w Puszczy Kampinoskiej. Prognozy były niezachęcające i to dość mocno, w dodatku Nikodem kiepsko się czuł przez klika dni, w tym w nasze urodziny, które to hucznie obchodziliśmy w czwartek w Kolorado z kolegami i koleżankami z przedszkola. No i był dylemat, jeszcze w piątek - będzie się jutro Nikodem dobrze czuł na tyle żeby spędzić dzień poza domem, czy nie bardzo? Nie będzie za zimno? Może przełożymy imprezę na niedzielę? No ale postanowiliśmy pojechać. I było oczywiście warto. Pogoda akurat w sobotę była piękna, świeciło słońce, na polanie rozłożyła się przed nami jakaś Drużyna Wojów Mirmiła czy coś w tym stylu, że zajęli główne ognisko i większość wiatek, ale zrobiliśmy sobie mniejsze, alternatywne ognisko z boku i też było super. Goście oczywiście dopisali, były kiełbaski, wycieczki do lasu po gałęzie, zabawa oraz przede wszystkim łzy, dąsy, płacze i  kłótnie o to, kto teraz ma potrzymać składaną piłę wujka Tomka. Bo była, obok toporka wujka Michała, najbardzej pożądaną rzeczą na tej imprezie. 
   A w niedzielę już było brzydko i pochmurno i zimno i dobrze, że ognisko odbyło się w sobotę tak, jak było od kilku już tygodni zaplanowane.

/Nina/








































































































































PUSZCZA TUŻ ZA ROGIEM



   Wyglądając przez okno w ostatnie dni trudno uwierzyć w to, że raptem dwa tygodnie temu wiosna uraczyła nas ledwo kilkoma dniami niemal letniej pogody! Cóż to był za upał. Na szczęście akurat tak dobrze się złożyło z czasem, że Rodzicielstwo miało wolny weekend. Złożyło się tak, że właściwie w czwartek stwierdzili, iż warto wyjechać gdzieś za miasto w związku z prognozami. Przy okazji się tak złożyło, że samochód się popsuł i wg Fadera nie mieliśmy czym wyjechać. Na szczęście po krótkiej acz ostrej wymianie zdań Tata uległ argumentom i zaczęła się rodzicielska akcja szukania miejsca fajnego i odludnego, z dużą ilością lasu i z jednoczesną możliwością dotarcia tam pociągiem. Udało się dość szybko takie miejsce wytypować, mniej szybko znaleźć i zarezerwować miejsce do spania, aż nadeszła sobota i niezbyt wczesnym rankiem objuczeni jak dromadery wsiedliśmy na rowery i udaliśmy się na warszawską stację Ochota, skąd odjechaliśmy w zieleniącą się dal. Godzina niespiesznej jazdy pociągu i znaleźliśmy się na południowym skraju Puszczy Bolimowskiej. Ze stacji Skierniewice Rawka w trochę ponad pół godziny spokojnej jazdy rowerami dotarliśmy do gospodarstwa pełnego zwłaszcza kotów, co Nina przyjęła z ogromną radością i zabawkowych pojazdów, co mnie ucieszyło. I tak spędziliśmy dwa cudowne dni w cieple, ciszy i spokoju, pośród lasów i pękających sosnowych szyszek, zapachu budzącej się do życia przyrody i plusku rzeki, trzaskającego ogniska, dymu i zapachu piekących się kiełbasek.
    Mówiąc krótko: sobota upłynęła nam na rowerowych wojażach po dość rozległej okolicy, wykręciliśmy łącznie tego dnia 28km! Tak tak, na naszych małych rowerkach. W niedzielę zaś postanowiliśmy, no bardziej nasi Rodzice nieznający lęku i umiaru, spłynąć Rawką. I wszystko fajnie  gdyby nie to, że pierwszy odcinek, czyli ponad połowa to była jakaś masakra i walka o przetrwanie. Rzeka składała się głównie ze zwalonych w poprzek drzew co powodowało, że nasze płynięcie składało się głównie z przeciskania się nad lub pod pniami, przekleństw Taty, braku sterowności spowodowanej bardzo szybkim nurtem, przenoszenia i przeciągania kajaka z nami w środku, braku możliwości używania wioseł, wpadania na podwodne pułapki, zawisania na niewidocznych przeszkodach i w ogóle była super zabawa! Nam się z Niną bardzo podobało. Tylko nie wiem dlaczego jak udało nam się w końcu wydostać na spokojną wodę bez przeszkód to Tata zwiesił z tyłu głowę i ręce i kazał mi już do końca wiosłować samemu. Jakiś nie w formie chyba, czy coś?


/Niko/