Dziś pierwszy dzień astronomicznej wiosny. Z tej okazji byliśmy w muzeum kolejnictwa. No, naprawdę było fajnie, zwłaszcza te makiety jeżdżących pociągów, wjeżdżających w tunele i w ogóle super było. A po wizycie w muzeum rodzice znienacka wzięli nas do dużego sklepu, żeby zakupić nakolanniki i nałokietniki i kaski, co było dziwne, bo zbywali nas od pewnego czasu w temacie nowych pojazdów jednośladowych. Bo niestety ale dotychczasowe rowery okazały się nagle jakieś mniejsze niż do tej pory i nie bardzo już dawało się na nich jeździć. Także sory wery, ale postawiliśmy sprawę jasno - potrzebujemy nowych rowerów, normalnych, z pedałami i bagażnikami, nie ma to tamto. A rodzice jak to rodzice: no spokojnie, przecież wam kupimy... i tak chyba od tygodnia.
A tu się nagle okazało, że rowery już były i czekały i z tej okazji dziś po raz pierwszy wyszliśmy pojeździć na rowerach... Właściwie to się nauczyć może najpierw a później pojeździć. I tak jakoś dziwnie wyszło, że po kilkunastu minutach już jeździliśmy zupełnie sami, a po niespełna godzinie nawet udawało nam się ruszać i hamować. Juuupiii!!!
Tylko nie myślcie sobie, że było to takie hop-siup... Trochę zwątpienia było. I płaczu i smutku... I wywrotek kilka. I braku wiary we własne możliwości. Chęci, by rzucić jednak to wszystko i wyjechać gdzieś daleko...