Tak wszyscy płakali, narzekali, marudzili, zaklinali pogodę i w ogóle byli niezadowoleni że nie ma zimy i że natychmiast ma przyjść, że ta w końcu przyszła. I co? Mam nadzieję, że jesteście teraz zadowoleni i przez chwilę chociaż nie będziecie marudzić. Bo my też chcieliśmy w sumie zimę i w poszukiwaniu jej, a także tradycyjnej ciszy i spokoju, udaliśmy się (trochę fartem zresztą) w sam dzień Świąteczny na skraj Beskidu Niskiego. I owszem, podczas gdy w Warszawie było sporo na plusie, nagle nie wiadomo skąd, w sumie nie więcej niż 70km przed celem naszej podróży pojawił się śnieg i pomimo balansowania temperatury w okolicach zera (tradycyjnie im bliżej wyjazdu temperatura spadała i opad śniegu się zwiększał) udało się nam wszystkim zaznać odrobiny aktywności, ciszy, spokoju i klimatu chałupki położonej w ciekawym miejscu, z pięknym widokiem na okoliczne wzgórza i z fajną górką na sanki tuż za płotem. Ponadto pokonaliśmy pierwsze metry na nartach biegowych i odbyliśmy długi forsowny spacer z przygodami, przedzieraniem się przez dzikie chaszcze, pokonywaniem zamarzających strumieni i wizją powrotu po zmroku. A wiadomo jak się to może skończyć: 8km odśnieżonego asfaltu po zmroku w trzaskającym kilkustopniowym mrozie to nie przelewki!!! (dla niezorientowanych - Fader pije tu wyraźnie do niedawnych przygód grupy 80 "turystów", którzy "utknęli" nad Morskim Okiem). Także udało nam się wybrnąć cało z wszelakich opresji, nie raz i nie dwa przemoczyć komplet zimowej odzieży a nawet przeżyć wściekłe ataki orkanu Barbara, co w tak eksponowanym miejscu jest jednak dość ciekawym przeżyciem.
Zapraszamy na krótką relację i jak zawsze bardzo polecamy tego typu historie! Weźcie się i zróbcie, nie pożałujecie!
/Niko/