niedziela, 25 września 2016

NA GORY!



   Niespodziewanie wolny weekend, który przedłużył się do długiego weekendu zaowocował spontanicznym wyjazdem w góry. Wspólnym, a naszym pierwszym w życiu zakończonym sukcesem (bo wcześniejsza majowa próba zdobycia pierwszego szczytu nie udała się ze względu na burzę), wyjazdem w przepiękne Bieszczady skąpane we wrześniowym słońcu. Bo pogoda była piękna, szkoda że takiej nie mieliśmy w całe dwa wakacyjne tygodnie nad morzem czy w Puszczy.
   Wykorzystaliśmy ten czas maksymalnie miło i aktywnie, ciesząc oczy, uszy, nozdrza a nawet skórę wszystkim wokół. Stacjonowaliśmy w Chacie Socjologa na grzbiecie Otrytu - miejscu niezwykle szczególnym dla nas jako Rodziny - ponad 13 lat temu Fader zamieszkał w tej dziczy i odbudowywał po pożarze, wraz z grupą zapaleńców, to schronisko. Później tu został na kolejne 2 lata jako Gospodarz, tutaj również poznali się z Mamą... Niezła historia, co? 
     Pierwsze wejście do Chaty zresztą zaliczyliśmy już dość wyczynowo, bo po zmroku przy świetle latarek. Niesamowita sprawa! Nazajutrz niby nieśpieszna ale również mocno wyczynowa wyprawa na Połoninę Caryńską. Niby luzik, tak? Tylko że my akurat weszliśmy północnym stokiem, od strony Doliny Caryńskiego, ponad 2 h pod górę; ci co się znają na Bieszczadach to wiedzą, że szlak zdecydowanie z tych mniej spacerowych, zwłaszcza jako debiut dla pięciolatków. Niesamowita sprawa, to było naprawdę coś wielkiego dla nas, zwłaszcza że zdobycie Połoniny nie kończyło wspinaczki, bo jeszcze przecież musieliśmy wrócić do Chaty - czyli jeszcze kolejna godzina pod górę na zakończenie dnia. Tego dnia zdobyliśmy medale za odwagę i wytrwałość. Wspaniały dzień, zakończony ogniskiem i jednak dość szybkim odpadnięciem w odmęty krzepiącego snu. Kolejnego dnia zrobiliśmy sobie jeszcze jedną, niby już spokojniejszą i małą, ale dość męczącą wycieczkę. Cały czas towarzyszyło nam pełne słońce i naprawdę wysokie, jak na wrzesień temperatury. Cudowny pozytywny czas. Chata, ludzie, Bieszczady...
     
Co tu dużo pisać - zobaczcie sami na zdjęciach. My wiemy jedno - pewnie nie raz jeszcze tam pojedziemy :-)
/Nina/